Blog
- 20 grudzień 2014 // by //
- Blog

Zacznijmy od tego, że jeszcze dwa lata temu nawet nie mi się nie śniło, że zajmę się zawijaniem wianków. Nie mam porywających zdolności manualnych - w młodości trochę malowałam i wyszywałam, ale nigdy ze specjalnym zacięciem... W pewnym momencie po prostu przestałam cokolwiek tworzyć i przez wiele lat do tego tematu nie wracałam. Gdy przyszedł czas pierwszych zbiorów na Lisim, przyznam się Wam, że tak naprawdę nie miałam pojęcia, co zrobić z tą lawendą... Początkowo myślałam, że sprzedam susz hurtowo i będzie z głowy. ;) Szybko okazało się, że sprzedaż suszu w polskich realiach (mamy chyba najtańszy susz w Europie) jest po prostu nieopłacalna.
Moje pierwsze próby wiankowania przyniosły opłakane rezultaty w postaci jajowatych, pokracznych form, ale ich tworzenie sprawiło mi taką frajdę, że postanowiłam odrobić pracę domową i na drugi rok zabrać się na poważnie za ich zawijanie. Przede wszystkim obejrzałam różne wiankowe tutoriale dostępne w sieci, które później zmodyfikowałam po swojemu tak, by łatwo mi się pracowało. Moim faworytem jest ten, na którym pan w sześć minut tworzy imponujący wieniec z lawandyny:
Następnie zaczęłam zawijać, zawijać i jeszcze raz zawijać, bo i w tym przypadku doskonale sprawdza się powiedzenie, że praktyka czyni mistrza. Bardzo szybko okazało się, że czynność, która wydawała mi się początkowo nudna i monotonna stała się dla mnie wyzwaniem, próbą nadania materiałowi konkretnej formy, co nie zawsze jest łatwe... Nagle zrozumiałam, o co tak naprawdę chodziło tym wszystkim rzeźbiarzom, którzy w swoich notatkach pisali, że toczą walkę z materiałem o efekt końcowy - wiecie, na zasadzie - czy z tego bloku alabastru uda mi się wydobyć postać Danaidy czy jednak skała pozostanie skałą? Mocno upraszczam, pewnie, ale wydaje mi się, że w przypadku lawendy jest podobnie - przed sobą mam kilkadziesiąt bukietów i tylko ode mnie zależy, czy uda mi się stworzyć pożądany kształt czyli harmonijną, proporcjonalną całość czy wyjdzie mi gniot nie do naprawiania...
Materiału na wianki w drugim sezonie uprawy miałam w bród! Przestałyśmy się z lawendami Blue Scent lubić - oj, jakaż to upierdliwa odmiana w uprawie! Wiem, wiem. Na początku mocno je zachwalałam, byłam zafascynowana ich szybkim przyrostem i ogromem kwiatów, ale ten rok uprawy pokazał, jak bardzo ciężko nad nimi zapanować. Rosną nieregularnie, rozkładają się na boki, dają tysiące krótkich łodyżek, których inaczej niż na susz (... lub wianki) nie da się wykorzystać. Może to nasz błąd, że współpraca z nimi idzie tak opornie, a może taka to już cecha tej odmiany... Nie wiem. W wakacje odwiedziła nas Ewelina z Lawendowego Ogrodu, która ma zdecydowanie większe doświadczenie w uprawie lawendy od nas i mówiła nam, że jej Blue Scenty wyglądają podobnie do naszych i są równie oporne.
Zawijanie rozpoczęłam od podkładów na kole. Wianki robię tylko i wyłącznie z suszonej lawendy. Na niej pracuje się ciężej, gdyż nie jest tak plastyczna jak ta świeżo cięta. Ja jednak wolę się odrobinę nagimnastykować, ale po zakończonej pracy od razu widzieć efekt końcowy. W przypadku wianków ze świeżej lawendy jest on trudny do przewidzenia - lawenda się kurczy, może zbutwieć, trzeba poprawiać drucik i tak dalej. Natomiast wianek z suszonej lawendy może od razu może trafić do nowego domu.
Często pytacie mnie o wytrzymałość takiego wianka - lawenda zerwana w odpowiednim momencie kwitnienia i zasuszona w optymalnych warunkach nie ma prawa się osypywać. Jest dość elastyczna i nie łamie się. Inaczej będzie zachowywał się wieniec wiszący na drzwiach zewnętrznych (chłonie wilgoć) od tego, który macie w pomieszczeniu. Ten zewnętrzny najpewniej po zimie trzeba będzie wymienić, natomiast ten we wnętrzach zastąpić nowym, gdy się zakurzy albo ktoś na niego nadepnie. ;)
Wianek na kole trudno jest wykończyć. Gdy robisz go ze świeżej lawendy, wystarczy ostatnią porcję roślin schować pod gałązki i obwiązać drucikiem. Tu taka sprawa prosta nie jest - aż tak mocno nie wygniesz bukietu z suszonej lawendy. Dlatego też zaczęłam kombinować z innymi kształtami podkładów oraz sposobami wykończenia całości. Tak zaczęłam robić lawendowe serca oraz podkładki pod świece. Uwielbiam je i pracę przy nich! Dają całą masę możliwości dekoracyjnych.

Rodzaje podkładów
W pracy stosuję chyba wszystkie rodzaje podkładów. Oto małe podsumowanie:
- podkłady styropianowe - świetnie mi się na nich pracuje, drucik mocno do nich przylega, idealnie nadają się na wianki na zewnątrz, nie zmieniają swojego kształtu pod ciężarem, dobrze jest je obwiązać jakąś wstążką, bo same w sobie są średnio estetyczne,
- podkłady z mchu - robię z nich mniejsze wianki i podkładki pod świece, ich zieleń ładnie się komponuje z lawendą, nie widać na nich drucika, przy wiankach o dużej średnicy mogą się deformować pod ciężarem, mech lubi się lekko osypywać,
- podkłady ze słomy - to nie są moi faworyci, nie nadają się na wianki zewnętrzne (chłoną wilgoć), są stosunkowo ciężkie, ale wygodnie się na nich pracuje (są najczęściej sprasowane od spodu),
- podkłady wiklinowe - to na nich powstają lawendowe serca i inne kształty, trzeba bardzo starannie je zawijać i upewniać się, że druciki przylegają do wikliny, ale lubię na nich pracować - nie odkształcają się i same w sobie stanowią dekorację, minus: cena.
Udanego weekendu!
Komentarze
https://www.youtube.com/watch?v=MtQFkq2xM3I
pozdrawia irena z Poznania
Uwielbiam lawendę i wszystko co z nią związane, jestem dumną posiadaczką kilku krzaczków, które są oczkiem w mojej głowie :) Wczoraj "odkryłam" Twojego bloga i jestem pełna podziwu, jesteś żywym przykładem tego, że marzenia się spełniają. Serdecznie pozdrawiam i życzę szczęścia.
Magda, mamy w Polsce lawendy w górach. Do odważnych świat należy. :)
DZIĘKUJĘ!
Od dawna jestem fanką lawendy w każdej postaci jak i róży. Mam poprostu BZIKA. Mieszkam na terenach górzystych więc uprawa lawendy raczej u mnie się nie sprawdzi i pozostaje mi tylko marzyć...Dobrze, że mam ten blog. Tak trzymać i serdecznie pozdrawiam!!!
Seeeerdecznie pozdrawiam.
cudowne to serce -- bajkowe, dużo ciepła posyłam
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.