Blog
- 26 styczeń 2015 // by //
- Blog
Ha, odpowiedzieć na to pytanie można tylko w ten sposób - i TAK, i NIE.
TAK, gdyż udaje się to takim laikom jak ja. Przy czym zawsze podkreślam, iż mam ogromne szczęście, że lawendy na polu nadal jakimś cudem rosną... Dokładnie, szczęście, bo w ciągu tych dwóch lat odkąd założyłam Lisie Pole, przytrafiło mi się wiele lawendowych wpadek.
Dziś o jednej z nich przeczytacie poniżej.
NIE, ponieważ żadna uprawa roślin nie należy do łatwych, a lawendy to w gruncie rzeczy delikatne rośliny - podatne na choroby i mróz, nieprawidłowe cięcie, odkształcenia spowodowane np. zbyt ciężko okrywą śnieżną i tak dalej, i tak dalej...
Zimą rzadko spaceruję po plantacji. Dlaczego? Hm, staram się ograniczyć ilość powodów przyprawiających mnie o palpitacje serca do minimum. ;) Tak naprawdę o tej porze roku lawendy zdane są na łaskę natury i nic nie mogę na to poradzić. Ale kilka dni temu wybrałam się na mały rekonesans. Bilans zysków i strat w normie - jak zwykle kret podkopał część roślin (w końcu pod ziemią na plantacji jest całkiem sporo pożywienia), kilka lawend jest też połamanych od środka (ach, te zajęcze harce!).
Jest jeszcze pięć rzędów lawend, które praktycznie sami wykończyliśmy, ale o tym za chwilę...
Od paru dni pogoda na plantacji jest nieciekawa. Wszyscy wokół podskakują z radości, że wreszcie spadł śnieg i hurra, można lepić bałwana. Cóż, ja się nie cieszę - śniegu w ciągu dwóch dni napadało bardzo dużo, temperatura oscyluje w granicy 0 st. Celcjusza, śnieg więc jest ciężki, mocno obciążający rośliny. Patrzę na te uginające się pod ciężarem gałązki lawend i lekko się we mnie gotuje z powodu tych dziwactw pogodowych, które mają miejsce w ostatnich latach.
Taka ciekawostka: jeszcze miesiąc temu było na tyle ciepło, że lawendy miały nowe przyrosty!
Wracając jednak do tych pięciu pechowych rzędów...
W pierwszym roku uprawy postanowiłam przyciąć lawendy na jesień, dokładnie we wrześniu. Pierwsze były przycinane Hidcote'y, następnie Blue Scenty. Pogoda nam dopisywała. Do czasu... Po tygodniu na pole zajrzała moja Babcia i stwierdziła: Hania, jutro będzie przymrozek. Wtedy pomyślałam - cholera, jaki przymrozek?! Prognozy pogody miałam obcykane - nic nie wskazywało na zmianę aury. Postanowiłam więc nie przerywać prac. Oczywiście Babcia miała rację. I tak oto pierwszy raz od dekady, akurat gdy powstawało Lisie, mieliśmy przymrozek w Bieniądzicach w połowie września.
Pamiętam, że już po przerwaniu prac jechałam do miasta, z nieba padał deszcz ze śniegiem, radiowa Jedynka puszczała piosenkę Anny Jurksztowicz Stan pogody, a ja przeklinałam w duchu samą siebie i złośliwą naturę. Byłam przekonana, że przycinane jako ostatnie rzędy nie odbiją na wiosnę.
I niewiele się pomyliłam, bo gdy w maju 2014 r. odmiana Hidcote wyglądała tak:
... to zbyt późno przycięte Blue Scenty nadal straszyły suchymi badylami.
Ostatecznie te rzędy (5 z 25) ładnie odbiły, zazieleniły się i intensywnie kwitły oraz trzymały zwarty pokrój do pierwszych zbiorów. Były jednak zdecydowanie delikatniejsze po naszych eksperymentach z jesiennym przycinaniem od pozostałych sadzonek - przy pierwszych zbiorach zaczęły się rozkładać na boki. Na wiosnę czeka nas więc kawał ciężkiej pracy przy próbie nadania im właściwego kształtu od nowa. Wiem, że nie uda nam się uratować wszystkich roślin, ale mam nadzieję, że chociaż część będzie wyglądać jak należy.
Lipiec 2014 r., różnice w pokrojach lawend - zwarty zimozielony Hidcote oraz rozłożysty, obficie kwitnący Blue Scent:

Z drugiej strony strony po cichutku układam plan awaryjny, gdyby faktycznie okazało się w kolejnym roku uprawy, że sami wykończyliśmy złym cięciem te kilka rzędów. Wtedy część roślin będziemy przesadzać oraz formować nowy rząd tym razem z lawandyn, których mam w ogrodzie raptem kilka krzaków.
Nie jest lekko, howgh!