Blog
- 04 maj 2016 // by //
- Blog
Dobra, czas się do czegoś przyznać - żadna ze mnie blogerska dusza. Moja niesystematyczność tutaj jest nieuleczalna. Chciałam się poprawić. Obiecywałam Wam i sobie samej regularne pisanie, ale tak naprawdę musi mi coś baaaardzo długo chodzić po głowie, by wreszcie usiąść do pisania, a gdy już zasiadam do tworzenia notatki, to i tak najczęściej odbiega ona treścią od tego, co sobie zaplanowałam w głowie.
Nie żebym nie lubiła pisać, wręcz przeciwnie - odkąd pamiętam zawsze coś tam bazgrałam w pamiętnikach, a wypracowania na języku polskim oddawałam dłuższe niż musiałam... Ale! No właśnie, zawsze jest to ale, walnę więc prosto z mostu - nie mam drygu do prowadzenia bloga w ciekawy sposób.
Głównie chodzi o to, że powstanie wpisu to wielogodzinny proces. Nie czarujmy się, wpisy na stronach nie powstają w pięć minut. Albo inaczej - te, które powstają w tak krótkim czasie są najczęściej nieprzemyślane i chaotyczne. Lepiej takich w eter nie wypuszczać, bo tylko mogą odbić się czkawką.
Jak to u mnie wygląda? Zaczyna się od wyboru zdjęć z własnego folderu lub banku zdjęć, ich obróbki graficznej, ładowania do galerii. Później rusza proces pisania tekstu, jego korekta, zastanawianie się nad każdym zdaniem w kółko i w kółko... Zdecydowanie wolę szybką wymianę informacji. Dlatego też taką frajdę sprawia mi prowadzenie kont plantacji na Facebooku czy Instagramie - bang bang, zdjęcie załączone, krótki komentarz, hasztag, jasny przekaz płynie w świat.
Nie, nie zamknę tej strony. Tak naprawdę to bardzo ją lubię, czuję się tu swobodnie, więc zostanie, ale już bez czarowania, że będę pisać częściej niż raz na pół roku, bo najpewniej nie będę.
A co słychać na polu?
Wygląda na to, że w czwartym sezonie działania Lisiego doczekałam się pracowni i sklepiku na zewnątrz. Żegnajcie suszki fruwające po całym domu!
Przed nami jeszcze dużo pracy - nie ma w chatce prądu ani bieżącej wody, ale mam nadzieję, że do połowy czerwca uda nam się wszystko zapiąć na ostatni guzik. Domek jest przepiękny! Ma trzy pomieszczenia, dwa oddzielne wejścia oraz zadaszony taras od strony pola. W sam raz do podumania wśród lawend.
Tegoroczne wiosenne cięcie bardzo przeciągało się czasie. Głównie za sprawą zaskakująco niskich temperatur w II połowie kwietnia. Ale pole już ogarnięte. Lawendy pięknie się zielenią (tfutfu!). Szczególnie po pierwszych majowych burzach.
Jak zwykle mamy problem z Blue Scentami - tymi samymi, które postanowiłam ratować w zeszłym roku zamiast wymienić od razu wszystkie rośliny. Mogliśmy zeszłej wiosny zagospodarować miejsce po trefnych roślinach raz a porządnie, ale było mi szkoda tak wyrzucić ponad 500 roślin, połowę próbowałam reanimować. Niepotrzebnie - to, co zostało, w tym roku woła o pomstę do nieba. Nie, to nie wina przymrozków, odmiennych warunków uprawowych czy chorób grzybowych, nie padły sporadyczne rośliny w rzędzie, obumarły jedna po drugiej - całe rzędy. Takie ryzyko wpisane jest w przypadku każdej uprawy. Uczy pokory. Poza tym bez niespodzianek - uff...
Link do tekstu o Blue Scentach-> KLIK
Często pytacie, dlaczego nie sadziliśmy lawend na pryzmach jak inne plantacje. Nasze pole opada w dół w stronę łąk, nadmiar wody naturalnie więc spływa z pola. Nie było potrzeby robić sobie dodatkowej roboty w postaci usypywania pryzm. Mam nadzieję, że na zdjęciu poniżej chociaż odrobinę widać naturalny spadek terenu, dzięki któremu udaje nam się uniknąć problemu stojącej na polu wody.
Powracająca w pytaniach kwestia to agrowłóknina - była i już jej nie ma. Czy zdała egzamin?
Tak, w przypadku naszej plantacji zdała egzamin śpiewająco. Przy czym ja od początku zakładałam, że chcę materiał, który po pewnym czasie się rozłoży. Taki, który będzie zanikać wraz ze wzrostem lawend dając naturalny efekt. Dlatego wybraliśmy właśnie agrowłókninę, a nie agrotkaninę. Jestem pod wrażeniem lawend rosnących na idealnie obłożonych pasami agrotkanin pryzmach, ale to nie moja bajka. Mam takie momenty, gdy zachwycam się równiutko przystrzyżonymi roślinami, wokół których nie ma miejsca dla żadnego zielska. Mam, no pewnie, ale potem wychodzę na dwór i wiem, że na Lisim nie zdałoby to egzaminu, lubię swój półdziki ogród, zarośniętą miedzę, łąkę na końcu pola i plantację niekoniecznie spod linijki.
Dla każdej rośliny znajdzie się miejsce.